Przerwana lekcja modernizmu – Warszawa Żórawskiego | Wywiad z Dariuszem Błaszczykiem

Lifestyle
Skontaktuj się z namiKontakt

„Kiedyś zostałem zaproszony na party do mojej przyjaciółki Agaty w alei Przyjaciół. Jakież było moje zdziwienie, kiedy do jej mieszkania wjechałem wprost windą! Zapytałem ją, cóż to za nowoczesny, niesamowity dom. Był to 1988 lub 1989 r. Na co usłyszałem odpowiedź, że zbudował go jej dziadek Juliusz Żórawski… A kiedy dowiedziałem się, że w 1937 r., to już naprawdę byłem zaintrygowany”. Wywiad z Dariuszem Błaszczykiem, autorem monografii o Juliuszu Żórawskim, wybitnym architekcie międzywojnia.

Skąd zainteresowanie modernizmem? Twoja książka „Juliusz Żórawski – przerwane dzieło modernizmu” otwiera serię planowanych opracowań monograficznych „Architekci polscy 20. wieku”.

Dariusz Błaszczyk

Wszystko zaczęło się na początku lat 90., kiedy studiowałem historię sztuki. Moja praca magisterska, którą pisałem u prof. Jaroszewskiego, dotyczyła architektury międzywojennej, a dokładnie twórczości Juliusza Żórawskiego, który wówczas był postacią prawie nieznaną. Z czasem udało mi się odnaleźć i odkryć bardzo dużo materiałów, dokumentów i oryginalnych projektów, a przede wszystkim zdążyłem porozmawiać z paroma osobami, teraz już niestety nieżyjącymi, które znały Żórawskiego. Głównie byli to jego uczniowie i współpracownicy.

Po latach z zebranych materiałów powstała monografia. Zafascynowałem się postacią Żórawskiego i architekturą nowoczesną okresu międzywojennego, a potem w ogóle tamtym światem przed kataklizmem wojny i komunizmu. Ponadto, kiedy pod lupę wziąłem różne poszukiwania Żórawskiego – a był to człowiek wielu talentów, okazało się, że to jest studnia bez dna.

Na przełomie lat 80. i 90. okres międzywojenny to była jakaś Atlantyda – piękna kraina, z której pozostały pewne wysepki, dosyć zniszczone i zaniedbane, a większość autorów i inwestorów kamienic była nieznana. W pewnym sensie było to chodzenie po dziewiczej ziemi. Dokumenty, jak się okazało, były, tyle że zakopane w różnych archiwach i czasopismach przedwojennych, ale ich odnalezienie wymagało dużo czasu.

Może trudno dziś w to uwierzyć, ale 25 lat temu brakowało czasem podstawowych informacji dotyczących modernizmu w II RP, który od kilku lat przeżywa swój renesans. Wówczas w miarę dobrze zapoznana była jedynie grupa lewicowych awangardowych architektów skupionych wokół pism „Blok” i „Praesens” i to ona siłą rzeczy nadawała ton architekturze powojennej…

Do monografii o Żórawskim wróciłeś po ponad 20 latach. Kogo udało ci się jeszcze odkryć w polskim modernizmie?

Wróciłem do Żórawskiego z dużym sentymentem, choć poszedłem w zupełnie inną stronę, filmowo-reżyserską. Niemniej architektura modernizmu zawsze mi towarzyszyła i powracała. Na pewno Żórawski był prawdziwą gwiazdą tamtego okresu. Najlepsze jego realizacje, m.in. Dom Wedla w Warszawie, słynny „Szklany Dom” PZUW na Żoliborzu, apartment house w alei Przyjaciół, kamienice fabryki „Granat” przy Puławskiej czy w końcu Tory Wyścigów Konnych na Służewcu, do dziś uważane są za prawdziwe perły modernizmu, a on z racji swojego nowatorstwa nazywany jest często „polskim Le Corbusierem”. Ale faktem jest, że gdy zacząłem zgłębiać tematy architektury przed wojną, to okazało się, że ciekawych postaci było dużo więcej.
Wielu badaczy przez te lata opracowało monografie może kilkunastu architektów tego okresu, ja skupiłem się głównie na osobach z szeroko pojętego kręgu Żórawskiego.

Czyli kto?

Tak jak wspominałem, w Polsce zawsze była dobrze znana grupa awangardowych architektów, która przeżyła wojnę i budowała szkołę warszawską po 1945 r. – Bohdan Lachert, Helena i Szymon Syrkusowie, Barbara i Stanisław Brukalscy, Romuald Gutt. Natomiast było naprawdę o wiele więcej osób, które nadawały ton architekturze nowoczesnej przed wojną, a które z różnych powodów po wojnie już nie zaistniały.

Trzeba pamiętać, że duża część polskich architektów zginęła podczas wojny, m.in. profesorowie WA PW – Rudolf Świerczyński, Marian Lalewicz, Aleksander Bojemski, Oskar Sosnowski, wielu wyemigrowało, np. Antoni Dygat, Zygmunt Plater-Zyberk czy Lucjan Korngold, a byli i tacy jak Juliusz Żórawski, którzy zostali, ale mimo odbudowy stolicy i w ogóle całej Polski praktycznie nic już w socjalistycznej ojczyźnie zbudować nie mogli.

Juliusz Żórawski był prawdziwym artystą, który wymyślał i wprowadzał w życie wszelkie nowinki techniczne i pewne plastyczne, a reszta po nim powtarzała. Jego sztuka projektowa najdoskonalej realizowała się w eleganckim, a zarazem nowoczesnym budownictwie mieszkaniowym.

Z takich nazwisk, według mnie wybitnych, a mało znanych, warto przypomnieć zwłaszcza Zygmunta hr. Plater-Zyberka, który jest autorem kilku wybitnych realizacji, przede wszystkim Torów Wyścigów Konnych na warszawskim Służewcu. To założenie urbanistyczno-architektoniczne z końca lat 30. jest, moim zdaniem, topową realizacją modernizmu w Polsce. To wręcz światowa skala i klasa projektu. Ówcześnie to było najnowocześniejsze tego typu założenie w Europie.

Z pewnością dużą indywidualnością był prof. Rudolf Świerczyński – niezwykle poważany przez młodych studentów. Postawił w Warszawie szereg charakterystycznych gmachów użyteczności publicznej, m.in. znany budynek BGK w Al. Jerozolimskich, Ministerstwo Komunikacji przy ul. Chałubińskiego czy Urząd Patentowy w al. Niepodległości – jeden z nielicznych budynków dzielnicy Piłsudskiego, które zostały ukończone przed wybuchem wojny. Był też znakomity zespół Maksymilian Goldberg (zginął w getcie warszawskim) i Hipolit Rutkowski – autorzy przede wszystkim luksusowych kamienic i willi w Warszawie.

Monografia o Juliuszu Żórawskim

Warto pamiętać prof. Czesława Przybylskiego, który był architektem przełomu. Zaczynał od realizacji neoklasycystycznych – Teatru Polskiego czy Teatru Narodowego – a później był jednym z prekursorów funkcjonalizmu w Polsce. Budował architekturę nowoczesną, będąc pod wpływem architektury holenderskiej – był to styl tzw. szarej cegły cementowej, m.in. Szkoła Graficzna na ul. Konwiktorskiej czy pawilony Instytutu Elektrotechniki i Chemii na politechnice, by w latach 30. skupić się na architekturze monumentalnej. Był autorem nowocześnie rozplanowanego i efektownego gmachu Dworca Głównego, nigdy nieukończonego i wysadzonego przez Niemców po powstaniu warszawskim. Interesujący był Wacław Weker, kolega Żórawskiego, który zginął w 1944 r. – twórca przepięknej kamienicy przy ul. Wiejskiej.

Jakiś czas temu ukazała się monografia Lucjana Korngolda – jednego z czołowych autorów architektury luksusowej w Warszawie. W 1939 r. wyjechał do Rumunii i potem dalej, do Brazylii, do Sao Paulo, gdzie zrobił ogromną karierę. Kilkadziesiąt kamienic luksusowych zbudowali Jerzy Gelbard i Roman Sigalin – obaj zginęli w czasie wojny. Świetne kamienice projektował także Edward Eber czy Józef Steinberg, a mówimy cały czas tylko o architektach związanych z Warszawą…

Dlaczego interesuje cię przede wszystkim Warszawa?

To nie jest tak, że tylko Warszawa, bo interesuje mnie w ogóle architektura tego okresu, ale rzeczywiście zaczęło się u mnie od Warszawy, bo to jest moje miasto. Faktem jest, że tu było centrum, które promieniowało na całą Polskę, ale bardzo interesujące realizacje znajdziemy w wielu innych miastach, w Gdyni, Krakowie, Katowicach, Łodzi czy we Lwowie. Dzięki tzw. ustawie „Lex E. Wedel”, promującej drogie inwestycje budowlane, nastąpił boom mieszkaniowy w Warszawie, a potem w całej Polsce. Powstał wówczas szereg kamienic różnej klasy, w tym właśnie kilkaset tych luksusowych. Warszawa mimo wojny jest kopalnią. Paradoksalnie sporo architektury z lat 20. i 30. się zachowało, a pewna część została odbudowana.

Zatem co charakteryzowało te budynki luksusowe?

Przede wszystkim wysoki standard wykonania, z jednej strony mamy nowinki techniczne, nowoczesność formy, ale też po prostu dobrze zaprojektowane przestrzenie, wygodne, pełne światła, a wszystko to wykonane z doskonałych materiałów. Pojawiały się świetne wykończenia – fasady licowane kamieniem czy klinkierem, jakiś detal rzeźbiarski, czasem zgeometryzowane artdecowskie ornamenty, tarasy na dachach, piękne bramy, podłogi w słynne „gorseciki” – tak teraz modne – itd. Można tu zobaczyć myślenie o nowoczesnej bogatej metropolii, jaką chciano uczynić z Warszawy – inna sprawa, że cały ten rozpędzony proces zatrzymał wybuch wojny…

Nie ukrywasz swojego nieobojętnego stosunku do osoby i dzieła Juliusza Żórawskiego. Twoja książka jest owocem fascynacji, która trwa od lat, wynikiem osobistych kontaktów z twórczością i rodziną architekta. Czy masz jakiś ulubiony projekt?

Żórawski rzeczywiście był gwiazdą, a może nawet więcej – wirtuozem. W swojej książce zacytowałem Jerzego Mokrzyńskiego z grupy „Tygrysów”, który był uczniem Żórawskiego, a przez pewien czas pracował w jego pracowni. Mokrzyński wspominał, że wielu było architektów wybitnych i poszukujących, ale to Juliusz Żórawski był prawdziwym artystą, który wymyślał i wprowadzał w życie wszelkie nowinki techniczne i pewne plastyczne, a reszta po nim powtarzała. Więc jak tu go nie cenić? Jego sztuka projektowa najdoskonalej realizowała się w eleganckim, a zarazem nowoczesnym budownictwie mieszkaniowym.

Słynna kamienica dochodowa zbudowana dla Jana Wedla na rogu Puławskiej i Madalińskiego jest tego dobrym przykładem. Tak naprawdę trudno by mi było powiedzieć o jednym budynku, gdyż lubię wszystkie jego projekty. Każdy z nich wnosił coś nowego do architektury polskiej i nie tylko. Na pewno perłą jest apartment house cukrowni „Ciechanów” w al. Przyjaciół 3. Budynek powstał w 1937 r. zgodnie z pięcioma zasadami Le Corbusiera. Ma całkowicie przeszkloną fasadę, stoi na słupach, co przy przeszklonej klatce schodowej robi wrażenie, jakby unosił się nad ziemią, no i piękny taras na dachu, z charakterystycznym, wygiętym jak żagiel czy kartka papieru betonowym dachem. Żórawski, jak wspominałem, zastosował tu komunikację windami bezpośrednio do mieszkań. To samo unikalne rozwiązanie mamy także w kamienicy fabryki „Granat” (Puławska 24B), Szulca & Gutowskiego w al. Na Skarpie 71.

Ludzie zobaczyli w budynkach z czasów modernizmu korzenie naszej nowoczesności. Za modą na modernizm stoi z pewnością pewien sentyment do II RP, ale też docenienie jakości. Budynki z tego okresu były świetnie wykonane i miały wielkomiejski sznyt. Mieszkania wygodne, wielopokojowe, doskonale rozplanowane, zlokalizowane w bardzo przyjemnych miejscach. Zaczęto doceniać także wzornictwo – funkcjonalne i estetyczne.

Spektakularny jest oczywiście „Szklany Dom” PZUW przy ul. Mickiewicza na Żoliborzu. Natomiast bardzo lubię również te kamienice, które są mniej znane. Wojna, niestety, przerwała realizację około 10 wręcz wybitnych budynków. Z tych mniej popularnych bardzo cenię kamienicę luksusową Cukrowni „Chodorów” przy ul. Krętej, niedaleko ul. Belwederskiej. Jest to jedna z ciekawszych realizacji lat 30., niesłychanie wysublimowana architektura, bardzo piękny modernizm. Budynek jest świetnie wykończony, plastycznie wysmakowany. Cały parter jest zajęty przez dwupoziomowe apartamenty, które są całkowicie przeszklone i posiadają wspaniały ogród, zaprojektowany przez Alinę Scholtz. Dużo detali, jak elewacja oblicowana piaskowcem ułożonym w geometryczne wzory, wewnątrz winda wyłożona fornirem, fornirowane drzwi do mieszkań z motywem szachownicy, okrągłe, płaskie alabastrowe plafony na klatce schodowej.

Bardzo też lubię dwie kamienice Fabryki Granat, które mają niezwykłe rozwiązania plastyczne i technologiczne. Tam można zobaczyć niesamowite oficyny z przeszklonymi wieżami klatek schodowych, w których były spalarnie śmieci. Ponadto znajdują się tam tarasy na dachu oraz apartamenty dwupoziomowe na parterze i znowu całkowicie przeszklona elewacja ogrodowa. To był jeden z ulubionych tricków Żórawskiego – on bardzo lubił bawić się przestrzenią, otwierać architekturę na zieleń i światło.

Jak sądzisz, dlaczego obecnie modernizm jest modny? Wielu osobom podobają się budynki, które powstały w latach 20. i 30., ale też poszukują one przedmiotów użytkowych z tamtego okresu.

Przez długie lata to był owoc zakazany – kojarzyło się to z sanacją, przedwojniem. Mało się o tym mówiło, poza tym duża część tych kamienic była mocno zdewastowana i zaniedbana. Choć po wojnie to właśnie funkcyjni komuniści pozajmowali najciekawsze kwartały luksusowej architektury modernistycznej – ul. Wiejska, okolice al. Róż, al. Przyjaciół, rejon Puławskiej przy Madalińskiego.

To była architektura na najwyższym poziomie – budynki były świetnie wykonane i trzymały najwyższe standardy. Przy zachowaniu pewnej estetyki nowoczesności były budowane z myślą, by przetrwać wiele dekad. Mają wielkomiejski sznyt. Przede wszystkim mieszkania są wygodne, wielopokojowe, doskonale rozplanowane, zlokalizowane w bardzo przyjemnych miejscach. Powstały w nowych dzielnicach Warszawy, jak Żoliborz, Mokotów, Saska Kępa.

Elewacja ogrodowa to jeden z ulubionych tricków Żórawskiego – bardzo lubił bawić się przestrzenią, otwierać architekturę na zieleń i światło.

Ludzie zobaczyli w budynkach z tamtego okresu korzenie naszej nowoczesności. Zaczęto doceniać także wzornictwo – to były również rzeczy bardzo dobrej jakości. W latach 20. i 30. była w Polsce tradycja rzemieślniczo-fabryczna. Były oczywiście spółdzielnie typu „ŁAD” czy firmy w rodzaju filii „Thoneta”, ale w Polsce, paradoksalnie, bardzo często meble do swoich wnętrz projektowali sami architekci, i to z tzw. wysokiej półki, m.in. Stefan Sienicki, Barbara Brukalska, Marek Leykam, Lucjan Korngold, Piotr Maria Lubiński, Jan Bogusławski, Jerzy Sosnkowski (zresztą założyciel i redaktor naczelny znakomitego czasopisma „WNĘTRZE”).

Powstawały krótkie serie dedykowane specjalnie do projektowanych wnętrz. Zresztą bardzo często w tamtych czasach łączono nowoczesne meble z elementami ludowymi czy regionalnymi (góralszczyzna, huculszczyzna etc.). Wówczas to było bardzo modne – połączenie nowoczesności formalnej z pewnym regionalizmem, za które Polska dostawała bardzo dużo nagród i dobrych recenzji na wystawach światowych.

Za modą na modernizm stoi z pewnością pewien sentyment do II RP, ale też docenienie jakości. To były rzeczy funkcjonalne, które się sprawdzały pod względem estetycznym wtedy i dziś. Obecnie jest bardzo dużo informacji, monografii, albumów czy stron internetowych na ten temat – stąd moda. Gdyby to była architektura i wzornictwo słabej jakości, to ludzie by się nią nie interesowali.

Jak widzisz dziś Warszawę w odniesieniu do nowych projektów?

Warszawa jest bardzo dynamicznie rozwijającym się miastem, urbanistycznie, niestety, coraz bardziej chaotycznym, architektonicznie też bywa różnie, ale ogólny poziom zaczyna wzrastać, zdarzają się „rodzynki”. Jeśli chodzi o architekturę współczesnej Warszawy, to raczej się jej przyglądam, niż fascynuję się nią. Mam nadzieję, że coraz częściej coś mnie będzie pozytywnie zaskakiwać.

Kamienica Graffa (1937), al. Róż 7 – proj. Jerzy Gelbard & Roman Sigalin
Kamienica Graffa (1937), al. Róż 7 – proj. Jerzy Gelbard & Roman Sigalin
Kamienica Steinbergów (1937–38), ul. Belwederska 32 – proj. Józef Steinberg
Kamienica Steinbergów (1937–38), ul. Belwederska 32 – proj. Józef Steinberg
Widok na apartament dwupoziomowy w oficynie kamienicy Towarzystwa Akcyjnego „Granat” (1937–38), ul. Puławska 24 AB – proj. Juliusz Żórawski
Widok na apartament dwupoziomowy w oficynie kamienicy Towarzystwa Akcyjnego „Granat” (1937–38), ul. Puławska 24 AB – proj. Juliusz Żórawski
Kamienica cukrowni „Ciechanów” (1936–37), al. Przyjaciół 3 – proj. Juliusz Żórawski
Kamienica cukrowni „Ciechanów” (1936–37), al. Przyjaciół 3 – proj. Juliusz Żórawski
Kamienica Glassa (1937), al.Lwowska 7 – proj. Jerzy Gelbard & Roman Sigalin
Kamienica Glassa (1937), al.Lwowska 7 – proj. Jerzy Gelbard & Roman Sigalin

Podobne artykuły