Danuta Kłosek-Kozłowska – profesor doktor habilitowany inżynier architekt; absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej; kierownik Studium Podyplomowego Ochrona Dziedzictwa Kulturowego WAPW od 1993 r.; rzeczoznawca: Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Towarzystwa Urbanistów Polskich, Stowarzyszenia Konserwatorów Zabytków oraz Komitetu Narodowego Międzynarodowej Rady Ochrony Zabytków ICOMOS. |
Konserwatorom zabytków trudno czasem akceptować zmiany w środowisku historycznym, choć to właśnie rozwój jest immanentną cechą miast. Ustępujące dziedzictwo daje szansę wpisania się współczesności w jego istniejącą strukturę. Szansę popisu nowej estetyki i języka dzisiejszej architektury czy nowych rozwiązań urbanistycznych. O rozsądnej ochronie wartości kulturowych miast rozmawiamy z Danutą Kłosek-Kozłowską.
Temat dziedzictwa kulturowego miast i ich rozwoju jest bardzo interesujący.
Nie od dzisiaj jest to temat szczególnie ważny, jeśli o rozwoju miasta myśli się w sposób odpowiedzialny, wymaga bowiem nie tylko głębokiej refleksji nad kulturowym dziedzictwem ze strony profesjonalistów, architektów-urbanistów, specjalistów od ochrony, lecz także dojrzałości do współzarządzania „swoim miejscem na ziemi” ze strony mieszkańców danego miasta. W każdej epoce rozwój miasta jest w znacznym stopniu, choć przecież nie wyłącznie, spełnianiem oczekiwań ludzi.
Jednak aby racje wszystkich uczestników tego procesu wybrzmiały i w synergiczny sposób stały się kreatywnym impulsem kształtowania miasta, musi zaistnieć szerokie pole dla społecznego dialogu. Przestrzeń miejska jest dobrem publicznym, dobrem nas wszystkich, dlatego można powiedzieć, że ma wielu „inwestorów”, których zamierzenia, wizje i potrzeby, choć nie są łatwo definiowalne w formie wspólnego celu, muszą być poznane. Z tego względu projektowanie w skali urbanistycznej jest procesem znacznie bardziej skomplikowanym niż projektowanie w skali architektonicznej – pojedynczych budynków, gdzie inwestor jest tylko jeden. U nas proces negocjacji i dochodzenia do wspólnych celów w sferze ochrony dziedzictwa to praktycznie początek drogi, drogi znanej, którą już od dawna podążają kraje o długiej tradycji społecznego współuczestnictwa w ramach wypracowanych demokratycznych procedur.
Miastami zajmuję się od dawna i od dawna też frapuje mnie fenomen zmienności i trwania struktury przestrzennej miasta. Bo niemal wszystko to, co w miastach pozostawia historia, trwa dzięki wyborom ludzi, mieszkańców i specjalistów. Od zarania dziejów mieszkańcy miast „waloryzują” obiekty znajdujące się w ich otoczeniu. Dostosowują do własnych potrzeb i gustów wszystko, co czas pozostawił im w spadku – dokonują własnej oceny dziedzictwa. Są to oceny z natury rzeczy bardzo zróżnicowane, bo dziedzictwo niesie wiele znaczeń i symboli, zapisuje wiele emocji zbiorowych, ale również indywidualnych. Dla wielu z nas nieobcy jest choćby dyskomfort mieszkania w obiektach dawnych, „starych”, więc nie zawsze lubianych, bo nie do końca spełniają one nasze aktualne potrzeby i wymagania. Mieszkańcy miast, zwłaszcza tych o długiej metryce, żyją na kanwie zapożyczonych idei i tradycyjnych nawarstwień. Bywa zatem, że dziedzictwo jest niechciane, nie w pełni lub nie przez wszystkich akceptowane. Dlatego kształt współczesnej przestrzeni powinien być zawsze wypadkową szerokiego dyskursu społecznego. Materia miasta jest materią zmienną, skomplikowaną, wymagającą analizy pod kątem trwania jej różnych wartości, materialnych i niematerialnych, a także oceny zarówno z pozycji profesjonalisty oraz historii, jak i mieszkańców oraz współczesności.
Przestrzeń miejska jest dobrem publicznym, dobrem nas wszystkich, dlatego można powiedzieć, że ma wielu „inwestorów”, których zamierzenia, wizje i potrzeby, choć nie są łatwo definiowalne w formie wspólnego celu, muszą być poznane.
Czy analizowała Pani konkretne miasta?
Oczywiście, analizuję każde miasto, które włączam do tematu wykładu, każde, dla którego rozstrzygam kwestie trudne na styku konserwator – inwestor – mieszkańcy. Ale „wszystkie miasta są historyczne”, jak głosi Karta Ochrony Miast Toledo-Waszyngton z 1987 r., choć niewątpliwie są wśród nich te „bardziej historyczne”, a zatem każde wymaga analiz historycznych, uchwycenia istotnych faz rozwoju, waloryzacji przestrzeni oraz decyzji dotyczących ochrony zachowanych kulturowych wartości. Moja praca naukowa, dydaktyczna, od początku była związana z historią budowy miast. W kursie historii omawia się miasta znaczące w rozwoju cywilizacji miejskiej i zazwyczaj to o nich mówimy, że są tymi najpiękniejszymi, choć profesjonalista unika emocjonalnie wyróżniającego „naj”. Historia budowy miast uczy analitycznego spojrzenia na kształt przestrzeni, na zmienność kanonów piękna, na elementy tworzące harmonię wnętrz miejskich czy założeń przestrzennych. Ale dla mnie, jako historyka-urbanisty, równie ważne są miasta małe, z pozoru „mało ciekawe”, które często jednak wiele znaczą w procesie urbanizacji regionu. Nazywam je niekiedy „miastami z charakterem”, bo mają swoje niepowtarzalne, unikatowe wartości lokalne. Lokalność to dziś niezwykle cenna wartość.
Mieszkańcy miast, zwłaszcza tych o długiej metryce, żyją na kanwie zapożyczonych idei i tradycyjnych nawarstwień. Bywa zatem, że dziedzictwo jest niechciane, nie w pełni lub nie przez wszystkich akceptowane. Dlatego kształt współczesnej przestrzeni powinien być zawsze wypadkową szerokiego dyskursu społecznego.
Z czasem też nabiera się pewnej wprawy w patrzeniu na strukturę miasta, co razem z wiedzą, której urbanistyce dostarczają nauki humanistyczne: socjologia miasta, psychologia środowiskowa, fenomenologia kultury, teoria doktryn konserwatorskich, współczesne nurty filozoficzne i wiele innych, daje pewną swobodę w diagnozowaniu wartości przestrzennych, a zatem także w formułowaniu oceny trwałości dziedzictwa. Innymi słowy – pozwala to łatwiej przewidzieć, jakie wartości architektoniczne czy urbanistyczne mają szansę trwać długo, a jakie przeminą i będą ustępowały miejsca propozycjom nowym, bardziej przystosowanym do zadań współczesnych. Jak pisał pod koniec XIX w. wiedeński architekt-urbanista Camillo Sitte (tu przytaczam jego słowa w tłumaczeniu własnym), „nie zmienimy przecież faktu, że o najświeższych wydarzeniach dyskutuje się dziś w gazetach, a nie jak w starożytnej Grecji i Rzymie – w łaźniach, pod portykami i na rynku. Nie mamy też wpływu na to, że handel cofa się z placów miejskich do pozbawionych jakichkolwiek śladów artyzmu budowli o przeznaczeniu komercyjnym lub wręcz zanika, wypierany przez system dostarczania zakupów na zamówienie”.
Konserwatorom zabytków trudno czasem akceptować zmiany w środowisku historycznym, choć to właśnie rozwój jest immanentną cechą miast. Nie ochronimy dziedzictwa, którego otoczenie dzięki koniunkturze ekonomicznej dynamicznie się zmieniło i nadal się zmienia. Taka sytuacja raczej powinna wymuszać wykreowanie nowej wizji kształtowania przestrzennego danego obszaru – wizji, która będzie adekwatna do obserwowanych zmian i która będzie wybiegać w przyszłość. Ustępujące dziedzictwo daje znakomitą szansę wpisania się współczesności w istniejącą strukturę miasta. Szansę popisu nowej estetyki i języka dzisiejszej architektury czy nowych rozwiązań urbanistycznych. Rozumieją to znakomici architekci, których budowle, stając się ikonami współczesności, wpisują się w aktualny kontekst miasta.
Dlatego właśnie Camilla Sittego, którego wcześniej cytowałam, uważam za prawdziwego twórcę „konserwacji urbanistycznej”. Jego podejście do historycznej struktury miasta jest często bliskie tematom, które poruszam w swoich książkach. Niestety, dotąd uznawany jest on jedynie za „pięknoducha”, dziewiętnastowiecznego romantyka, który będąc świadkiem przebudowy Wiednia i Paryża oraz świadkiem kolejno następujących wyburzeń w innych europejskich miastach, użala się nad utratą malowniczości dawnych miast w sytuacji, kiedy potrzebują one niezbędnego i szybkiego uzdrowienia. Takie uzdrowienie w przypadku Paryża, ale też Wiednia, Mediolanu, Florencji, Neapolu, Palermo i wielu, wielu innych europejskich miast w XIX w., wymagało drastycznych cięć w zabudowie prostymi, szerokimi ulicami. Poprowadzono nimi nie tylko korytarze komunikacyjne dostosowane do nowych środków transportu, lecz przede wszystkim niezbędne wówczas miastom wodociągi, kanalizację i metro. Dlatego w spojrzeniu Sittego pełnym swoistej urbanistycznej empatii urzekło mnie również jego racjonalne podejście do koniecznych przekształceń w mieście. Przytoczony wcześniej cytat pochodzi z jego pracy zatytułowanej „Budowa miast na podstawach artystycznych”, wydanej w 1889 r., pracy niezbyt obszernej, ale jakże ważnej dla całego środowiska Wiednia przełomu XIX i XX w. Ta praca przedstawia dylematy ówczesnego architekta-urbanisty, jakich doświadczamy również dzisiaj, a jej głównym przesłaniem jest konieczność ochrony dziedzictwa i wartości przestrzennych, z których nie powinniśmy rezygnować, jeśli współcześnie są one nadal aprobowane i przydatne.
Materia miasta jest materią zmienną, skomplikowaną, wymagającą analizy pod kątem trwania jej różnych wartości, materialnych i niematerialnych, a także oceny zarówno z pozycji profesjonalisty oraz historii, jak i mieszkańców oraz współczesności.
Jak uniknąć nieoczekiwanych zmian?
Wiemy dobrze, że często z diagnozą, a potem z decyzją o tym, co pozostawić w przestrzeni miasta, a co zastąpić rozwiązaniem nowym, trzeba się spieszyć, by bezpowrotnie nie utracić dziedzictwa, którego wartości dzisiaj nie w pełni jeszcze sobie uświadamiamy. Na naszych oczach zginęły w Warszawie obiekty powojennego modernizmu: Supersam, Emilka, pawilon Chemia, giną i inne. To, co boli najbardziej, to utrata – dość rzadkich jednak – wartościowych rozwiązań przestrzennych, wyrazistych kompozycji wnętrz miejskich, jak choćby Pasaż Wiecha Ściany Wschodniej Centrum Warszawy z lat 70. XX w., który po tzw. modernizacji ostatnich lat zagubił wszystko, co było jego niezaprzeczalną wartością mocno wpisującą się w nurt europejskiego modernizmu. Ochrona wartości w skali urbanistycznej nadal jest u nas mało doceniana i ma wiele luk, także w ujęciu prawnym. Na przykład każdy miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, aby mógł być uchwalony, musi zawierać wykonane przez specjalistów opracowanie dotyczące oceny wpływu zawartych w nim ustaleń na środowisko naturalne. Profesjonalna ocena skutków tych ustaleń w odniesieniu do środowiska kulturowego, wartości materialnych i niematerialnych dziedzictwa miast nie jest jednak wymagana. Rzeczywistość i praktyka wielokrotnie korygują zapisy zamieszczone w danym planie, co naraża gminy na dodatkowe koszty związane z koniecznością wszczęcia procedury jego aktualizacji. Takich nieoczekiwanych zmian często można byłoby uniknąć, jeśli wcześniej opracowałoby się odpowiedni elaborat ochrony dziedzictwa, który poprzedzałby plan lub byłby do niego dołączany.
Czy dziedzictwo jest tym samym co zabytek?
Zabytek i dziedzictwo to oczywiście nie to samo. Możemy powiedzieć, że dziedzictwo to zbiór szerszy, w którym mieszczą się również zabytki, ale podstawowa różnica jest taka, że zabytek ma prawną ochronę – rejestr zabytków i ochronę ze strony urzędu konserwatora. Dziedzictwo nie jest zabytkiem, jest tworzone przez ludzi z ich emocji i pamięci, z poczucia tożsamości i sensu nadawanego miejscom. Kiedy w końcu XIX w. wyburzano fragmenty średniowiecznej zabudowy centrum Wiednia, jeden z dziennikarzy pisał, tu cytat wolny, że „oto razem ze starymi domami wyburza się ostatnie podpory naszej pamięci”. Emocjonalny stosunek do dziedzictwa i jego oceny jest bardzo ważny. Nie przypadkiem mówi się o „dziedzictwie niechcianym”, jak np. Pałac Kultury i Nauki w Warszawie; „trudnym lub kłopotliwym” – jak hitlerowskie obozy zagłady Auschwitz-Birkenau na ziemiach polskich wcielonych do Trzeciej Rzeszy; oraz „dziedzictwie bez dziedzica” w odniesieniu do dziedzictwa kulturowego obszarów, które utraciły swoich „kustoszy” – miejscowych ludzi, w wyniku powojennej płynności granic, przesiedleń czy migracji ludnościowych.
Na ogół nie kwestionuje się konieczności ochrony zabytków rozumianych jako obiekty w rejestrze zabytków, choć każdy z nas wie, że piękna miast nie tworzą wyłącznie zabytki. W mieście może być ich kilka, są pod pieczą prawną urzędów konserwatorskich, natomiast dziedzictwo, które tworzy przecież podstawową strukturę miasta i określa jego specyficzny charakter, pozostaje zazwyczaj poza ochroną konserwatorską. W praktyce oznacza to, że jest stale narażone na przypadkowe przekształcenia. Te przekształcenia najczęściej spotykają się z protestami społecznymi, bo naruszają wartości ważne dla danej społeczności.
Należy też wspomnieć, że tzw. ewidencje zabytków konserwatora lub gminne, do których trafiają obiekty o wartościach kulturowych nieuwzględnione w rejestrze, nie stanowią ochrony prawnej. Obiekty w ewidencji to nadal obiekty dziedzictwa, choć zauważone przez służby konserwatorskie jako wartościowe i takie, które powinny być chronione. Społeczny alarm w przypadku ich zagrożenia uruchamia procedurę wpisu do rejestru. Stając się zabytkami, są bardziej bezpieczne.
W połowie lat 80. XX w. (bo jak wcześniej wspomniałam, miastami i ich ochroną zajmuję się już od wielu lat) wskazałam na plany zagospodarowania przestrzennego jako instrument prawnej ochrony dziedzictwa miast. Plany miejscowe, które stanowią prawo lokalne, to domena urbanistyki, należącej przecież do naszego architektonicznego zawodu. To właśnie ochrona dziedzictwa pokazuje, jak bardzo obie skale projektowania – architektoniczna i urbanistyczna – są ze sobą zespolone i jak dużym błędem jest wciąż zbyt częsta ich separacja, skutkująca dewastacją przestrzennych wartości, zarówno tych materialnych, jak i niematerialnych. Jeśli chodzi o skalę projektowania architektonicznego, mam na myśli częste ignorowanie kontekstu przestrzennego, w tym społecznego, a o skalę projektowania urbanistycznego – częsty brak rozumienia znaczenia miejsca i wyrażanych społecznie wartości przestrzennych, wspomnianych znaczeń, symboliki.
Historia budowy miast uczy analitycznego spojrzenia na kształt przestrzeni, na zmienność kanonów piękna, na elementy tworzące harmonię wnętrz miejskich czy założeń przestrzennych. Ale dla mnie, jako historyka-urbanisty, równie ważne są miasta małe, z pozoru „mało ciekawe”, które często jednak wiele znaczą w procesie urbanizacji regionu. Nazywam je niekiedy „miastami z charakterem”, bo mają swoje niepowtarzalne, unikatowe wartości lokalne. Lokalność to dziś niezwykle cenna wartość.
Piękna miast nie tworzą wyłącznie zabytki. W mieście może być ich kilka, są pod pieczą prawną urzędów konserwatorskich, natomiast dziedzictwo, które tworzy przecież podstawową strukturę miasta i określa jego specyficzny charakter, pozostaje zazwyczaj poza ochroną konserwatorską. W praktyce oznacza to, że jest stale narażone na przypadkowe przekształcenia.
A przecież dla prac projektowych w obu tych zakresach analizy historyczno-urbanistyczne powinny pełnić najważniejszą, kreacyjną rolę. Bo przestrzeń miasta w równym stopniu kształtuje współczesna wyobraźnia, co warunki ochrony wynikające z historii. Mam wrażenie, że w urbanistyce, która powinna być sztuką budowania miasta, nie docenia się inspirującej roli specjalistycznych analiz historyczno-urbanistycznych, chociaż definiują one również niezwykle ważną i poszukiwaną dla rozwoju urbanistycznego miasta zasadę tzw. dobrej kontynuacji. Aby była to dobra kontynuacja rozwoju, muszą istnieć jasno zdefiniowane stymulujące i ograniczające zasady kształtowania przestrzeni – kompetentna i rozważna selekcja dziedzictwa oparta na waloryzacji według jasnych kryteriów. Dziedzictwo stanowi o zróżnicowaniu lokalnym europejskich regionów. Nie przypadkiem dzisiaj w całej Europie podkreśla się to, że współczesnym modelem zrównoważonego rozwoju miasta jest miasto historyczne.