Spacer w przyszłości

Spacer w przyszłości

Jesień 2016 r., którą spędził w brazylijskim São Paulo w charakterze rezydenta, była dla niego okazją do zweryfikowania wspomnień związanych z tym miastem i do stworzenia niezwykłych prac. Z jednej strony nawiązują one dialog z lokalną sztuką, z drugiej – komentują sytuację, w której się znalazł. Rozmawiamy z Wojciechem Kostrzewą, absolwentem malarstwa, który swoją prawdziwą pasję odnalazł w tworzeniu fotografii.

 

São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa
São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa

 

Red.: Jakie miałeś wyobrażenie o São Paulo, zanim się tam wybrałeś?

Wojciech Kostrzewa: Miałem okazję odwiedzić São Paulo już wcześniej, jednak wówczas spędziłem w nim dużo mniej czasu, więc można powiedzieć, że tylko ślizgałem się po powierzchni. Teraz mogłem je poczuć dosłownie na własnym ciele. Będąc już na miejscu, bardzo szybko doświadczyłem tego, jak to miasto działa na mnie fizycznie. Szybko poczułem zmęczenie i nie rozumiałem dlaczego. Zobaczyłem, że funkcjonowanie w São Paulo jest opresyjne, nie ma tam przestrzeni wspólnych, nie ma miejsc, w których możesz usiąść. To miasto jest zorganizowane w taki sposób, aby ludzie przez nie tylko przechodzili, z jednego punktu do drugiego – to powoduje, że nie czujesz się w nim dobrze, ale jednocześnie jest to ciekawe. W samym centrum znajduje się wiele przestrzeni wspólnych, które kiedyś działały, a dziś są już zamknięte i zasiedlone przez imigrantów czy też bezdomnych, których jest tam mnóstwo. To poraża. A mimo to w São Paulo czujesz się tak, jakbyś spacerował gdzieś w przyszłości. To prawdziwy moloch, olbrzymia ilość betonu i przestrzenie nie do ogarnięcia. Tam jest ponad 20 mln ludzi, 500 rzek zakrytych betonem, na których obecnie budowane są coraz większe wieżowce.

,,W São Paulo czujesz się tak, jakbyś spacerował gdzieś w przyszłości. To prawdziwy moloch, olbrzymia ilość betonu i przestrzenie nie do ogarnięcia.”

Wojciech Kostrzewa

Czy tamtejsze budynki, tak jak u nas w Polsce, są wyburzane po to, by powstawały nowe?

Duża liczba budynków jest wyburzana, gdyż w São Paulo brakuje regulacji w przestrzeni publicznej. Wyczuwałem tam pewne punkty wspólne z Warszawą. Może to dziwne, ale chodzi o chaos urbanizacyjny. W São Paulo ważne jest to, by jak najszybciej zburzyć niepotrzebną strukturę i zbudować coś prestiżowego, aby dana przestrzeń nadal zarabiała. A jeśli takie obiekty nie zostają wyburzone, to bardzo szybko zasiedlają je ludzie, którzy nie mają własnego lokum. W centrum jest wiele monolitów, wysokich wieżowców, które w całości są pokryte graffiti. Mają powybijane okna, widać, że ktoś zrobił sobie firanki z jakiegoś materiału znalezionego na ulicy. Nigdzie nie można wejść… Takie miejsca są dostępne tylko dla osób, które w nich mieszkają.

,,W São Paulo wyczuwałem pewne punkty wspólne z Warszawą. Może to dziwne, ale chodzi o chaos urbanizacyjny. Tam ważne jest to, by jak najszybciej zburzyć niepotrzebną strukturę i zbudować coś prestiżowego, aby dana przestrzeń nadal zarabiała.”

Wojciech Kostrzewa

Jak to koresponduje z miastem?

São Paulo to wielki plac budowy, dlatego te „uszkodzone” obiekty czy też inne przestrzenie doskonale wpisują się w klimat miasta. Place budowy są przemieszane z miejscem dla ludzi, którzy nie mają własnej przestrzeni. Ze względu na ciepły klimat, aby przetrwać noc w São Paulo, wystarczy tylko mieć koc. Wszędzie widzisz konstrukcje, pewnego rodzaju formy rzeźbiarskie, które przypominają mieszkania albo sprzęty mieszkalne, jak np. grill zrobiony z cegieł i kawałka ogrodzenia czy leżący na ulicy materac obudowany starymi ramami okiennymi. Można śmiało powiedzieć, że jest to miasto w mieście. W oficjalnym obiegu budynków, do których mają dostęp osoby mające pieniądze, wciśnięta jest druga infrastruktura zbudowana przez ludzi, którzy nie mają dostępu do tej pierwszej. To dwa światy, bardzo od siebie odległe. Przebywając w São Paulo, zaczynasz się zastanawiać, co będzie dalej. Jesteś jakby w przyszłości, jak patrzysz na coś takiego. Przynajmniej ja właśnie tak się tam czułem.

 

São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa
São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa

 

No tak, stworzyłeś prace, które nawiązują dialog z tą lokalną sztuką. Skąd pomysł na swoisty komentarz sytuacji, w której się znalazłeś?

Przebywając w tym mieście, na pewno trzeba porzucić wszelkie myślenie europejskie czy chęć przeniesienia w to miejsce czegokolwiek innego, gdyż kolonizacja kiedyś już swoje zrobiła. Z drugiej strony będąc w takim mieście, nie jesteś w stanie nie odnieść się do niego. Jest to bardzo wyraźne i mocne doświadczenie. W zasadzie moja praca polegała na tym, by w São Paulo jakoś się przemieszczać, w pewien sposób je poczuć i odnieść się do tego, że jestem w dwóch dynamikach, które w ogóle nie mają punktów wspólnych, bo ludzie na ulicy są kompletnie niezauważalni – obecnie w ich kierunku płynie bardzo duża agresja. Nowy burmistrz zarządził, żeby bezdomnych nocą polewać wodą, by nie spali na ulicy. Zostało to wprowadzone po to, by „wyczyścić ulice” – niestety, w wyniku tych działań wiele osób zmarło… Takie praktyki są tam stosowane na co dzień. Wciąż zamykamy oczy i nie patrzymy na problemy.

Czy byłeś świadkiem tych zdarzeń?

Nie widziałem tego – to się wydarzyło tuż po moim wyjeździe. Wtedy odbyły się wybory na nowego burmistrza São Paulo. W związku z impeachmentem i sprawowaniem władzy przez „białych” stosuje się tam metody faszystowskie. Niestety, biedni ludzie w tym mieście umierają… Funkcjonując w tym wszystkim, nie jesteś w stanie się do tego nie ustosunkować. Robienie estetycznych prac zupełnie nie miało sensu.

Kiedy wybierałeś się do São Paulo, miałeś już jakieś założenie?

Podczas przygotowywania swojego projektu przede wszystkim zakładałem, że będę pracował z ludźmi. W związku z tym dużo czasu spędzałem na ulicach. Chciałem zrobić prace, które zaprzeczałyby instytucjonalizacji i były czymś, co wtopi się w miasto, a potem w nim rozpłynie. To nawiązywałoby do miasta, które jest w ciągłej przebudowie. Tak jak wcześniej mówiłem, zarówno budynki w São Paulo, jak i przestrzenie, w których zamieszkują biedni, są wyburzane. Dlatego to miasto nie ma swojej historii – poza paroma obiektami, które pochodzą z okresu kolonizacji. Jest burzone i odbudowywane, przez co tworzy się zamknięte, ale jednocześnie bardzo przewidywalne koło.

,,Podczas przygotowywania swojego projektu dużo czasu spędzałem na ulicach. Chciałem zrobić prace, które zaprzeczałyby instytucjonalizacji i były czymś, co wtopi się w miasto, a potem w nim rozpłynie. To nawiązywałoby do miasta, które jest w ciągłej przebudowie.”

Wojciech Kostrzewa

Czy w São Paulo widać zatem duże dysproporcje w jakości życia mieszkańców? Z jednej strony bogactwo i luksus, z drugiej – skrajną biedę?

Tak, mocno działa tam zasada separacji. Wszystkie budynki mają mnóstwo zabezpieczeń, co powoduje, że nawet najbardziej luksusowe obiekty z zewnątrz wyglądają jak więzienia. Bramy, mury, ogrodzenia, druty pod napięciem… Wprost niezliczony zbiór tych środków ochrony. Widać to też choćby poprzez ceny – to bardzo drogie miejsce do życia. Ci najbogatsi nie używają ulic, gdyż mają własne helikoptery. W związku z tym narodziła się tam kultura lokalnego graffiti nazywanego „pichação”, która polega na malowaniu na szczytach wieżowców czarnych, wysokich, cienkich liter przypominających runy, niejako pozostawianie wiadomości, żeby ludzie latający nad budynkami mogli je przeczytać. To bardzo ważny element wizualny tego miejsca. Dynamika miasta jest ogromna. Poniekąd jest to też pewnego rodzaju fizyczna walka, gdyż bywa, że wiele osób ginie, wspinając się bez zabezpieczenia np. na 30. piętro budowli.

 

São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa
São Paulo | foto.: Wojciech Kostrzewa

 

Czy książkę, nad którą obecnie pracujesz, przygotowywałeś już podczas swojego pobytu w São Paulo? Co chcesz przekazać czy też pokazać na jej stronach?

Książka jest już prawie ukończona, a będę chciał ją zaprezentować na wiosnę. Bardzo mocno nawiązuje do mojego doświadczenia z Brazylii. Jej tytuł zaczerpnąłem z piosenki Caetano Veloso „Maria Bethânia”, w której jeden z wersów brzmi: „Our cities were built to be destroyed” („Nasze miasta zostały zbudowane po to, by być zniszczone”). Bardzo mi to pasowało właśnie na tytuł mojego projektu, bo pokazuję w nim zdjęcia odnoszące się do procesu zakopywania kolejnych kultur, układania jednej na drugą, tworzenia tego ogromu warstw. Teraz na przykład znajdujemy się w mieście (w Warszawie – przyp. red.) i pod nami są jakieś gruzy. Dla mnie to jest element, który napędza całe myślenie o tej książce – o procesie rozpadu i próbie naprawy. Są to zarówno zdjęcia prezentujące powstawanie zwykłych budowlanych form na ulicach, jak i różne fotografie odnoszące się do ideologii, które kiedyś były, a obecnie już ich nie ma, bo są zastępowane przez inne. Jest tam też temat struktur nawiązujących do bezdomności. Próbowałem ująć problemy widoczne w większości miast, w których się pojawiamy, i chciałem to w pewien sposób połączyć. Jest tam nie tylko São Paulo, ale też Warszawa, Berlin czy Kijów. Zależało mi na uniwersalizacji pewnych tematów, takich jak np. samoorganizacja czy sposoby przetrwania. Zdjęcia są opatrzone krótkimi tekstami stanowiącymi ich uzupełnienie. Są to zazwyczaj komentarze głównie wynikające z doświadczenia związanego z przebywaniem w miastach i z różnych sytuacji. To wszystko odnosi się do upływu czasu i zmian, które możemy obserwować w ciągu naszego życia, ale też tych, o których uczymy się z historii.

,,Książka, którą będę chciał zaprezentować na wiosnę, bardzo mocno nawiązuje do mojego doświadczenia z Brazylii. Jej tytuł zaczerpnąłem z piosenki „Maria Bethânia”, w której jeden z wersów brzmi: „Nasze miasta zostały zbudowane po to, by być zniszczone”. Pokazuję tam zdjęcia, które odnoszą się do procesu zakopywania kolejnych kultur, układania jednej na drugą, tworzenia tego ogromu warstw.”

Wojciech Kostrzewa

Odniosłeś się do tematu Berlina… Poniekąd jest to chyba powrót do Twojej przeszłości, bo przecież parę lat temu oddałeś swoją pierwszą książkę „Alles ist gut”, która wymyka się klasycznym kategoriom albumu, książki fotograficznej, relacji, eseju czy dokumentu. Pokazałeś Berlin bardzo osobisty, złożony z fragmentów i epizodów. Dlaczego ponownie tam zamieszkałeś?

Berlin jest bardzo barwny. Jest też brudny, zadymiony, ponury, składa się z wielu przeróżnych historii widocznych w architekturze. W tej pierwszej książce nie ma śladu opowieści o imprezowej stolicy Europy. Główną konwencją jest brudna i nieostra fotografia w czerni i bieli, wykonywana na filmie wysokiej czułości, co nadaje pracom charakterystyczne ziarno, szum. Chciałem złapać atmosferę fotografii ulicznej. Miałem możliwość pracy z fotografią analogową, w ciemni. To bardzo wpłynęło na ten projekt. Jednocześnie pokazuję Berlin nikomu nieznany i ten znany każdemu z osobna. Dzielę się swoją osobistą historią i klimatem. To książka bardzo wizualna, bez tekstów. Zupełnie inne podejście niż teraz.

Co teraz inspiruje Cię w Berlinie?

Chciałem powrócić do miejsca, w którym mieszkałem podczas studiów. Berlin wydawał mi się zawsze taką przestrzenią, w której czuję się jak w domu, a ulica jest przedłużeniem przedpokoju. Tam na pewno poszukuję swojego miejsca. W Berlinie inspiruje mnie dzielnica, w której mieszkam. Neukölln kiedyś była wsią. Dziś to miejsce, do którego często zjeżdżają imigranci. To przestrzeń, w której przebywa wiele rodzin islamskich, syryjskich czy afrykańskich. Na pewno Neukölln jest miastem w mieście. Tam czuję się bardzo dobrze i mocno identyfikuję się z tymi ludźmi. Lubię się tam poruszać i patrzeć na to, jak matki z dziećmi siedzą na tej samej ławce co dilerzy. Tam wszystko ze sobą współgra i nie ma żadnej przemocy. Jest swobodnie i spokojnie, wszyscy obok siebie koegzystują i to jest najlepsze, najbardziej inspirujące. Przestrzeń wspólna jest publiczna, służy spotkaniom i temu, by się nawzajem poznawać. Rodzaj tego luzu bardzo mi odpowiada. Ciekawym punktem jest stare, olbrzymie lotnisko, pośrodku którego powstają ogródki – przypomina trochę przestrzeń z „Mad Maxa”. Wszędzie są wytwory ludzkich rąk i ma to bardzo ciekawe znamiona czyjegoś charakteru.

Uczestniczysz w tym?

Moja koleżanka ma swój ogródek, ja pomagałem jej go budować. Są to zazwyczaj kasetony wielkości ławek. Wszystko jest otwarte, tam zbierają się ludzie i wspólnie spędzają czas. Podoba mi się to, że ludzie kładą duży nacisk na wspólne funkcjonowanie w mieście. Przestrzeń publiczna jest bardziej otwierana niż zamykana. Nie ma tam „urządzeń”, które blokują ludzi. To duży kontrast w stosunku do São Paulo, gdzie w centrum miasta montowane są tzw. gwoździe, by bezdomni nie mogli tam zamieszkać.

Jakie są Twoje dalsze plany?

Niebawem będę ponownie w Brazylii i być może zrealizuję tam kolejny projekt. Tamtejsza scena artystyczna jest bardziej dynamiczna i mniej skupiona tylko na czysto formalnej sztuce. Widzę tam większe zapotrzebowanie na działania, które trochę odczarowują przestrzeń wspólną i stwarzają bardziej prawdziwy ton do dyskursu niż tylko modowe rzeczy.

Kończąc naszą rozmowę… Jesteś absolwentem malarstwa, a jednak Twoje prace bazują na fotografii. Jak to łączysz lub też skąd ten przeskok?

Cały czas mam wrażenie, że maluję. Tyle że nie mam pracowni, a to sprawia, że muszę szukać innych rozwiązań formalnych dla swoich prac. To bardzo uwalnia. Fotografia jest także tradycyjną formą sztuki, ale jest łatwiejsza i wygodniejsza – nie trzeba mieć przestrzeni do składowania płócien. Dużo pracuję z aparatem cyfrowym, głównie ze względu na wygodę. Podczas dyplomu nie pokazywałem już żadnych obrazów, a zaprezentowałem film i kilka małych obiektów. Co więcej, w fotografii można również działać malarsko. Kiedyś lubiłem aparat analogowy i te spotkania ze wszystkimi materiałami w ciemni i z możliwością analogowej manipulacji obrazem. Obecnie chętnie też korzystam z telefonu, bo mam go zwykle pod ręką. Istnieje tak wiele sposobów na manipulację obrazem, że nie zawsze trzeba sięgać po farby i pędzle.

 

 

,,Cały czas mam wrażenie, że maluję. Tyle że nie mam pracowni, a to sprawia, że muszę szukać innych rozwiązań formalnych dla swoich prac. To bardzo uwalnia.”

Wojciech Kostrzewa